„Les pays sans mode et sans createur de mode sont plutot gris. C`est sont les pays de l`uniforme" /Kraje bez mody i bez kreatorów mody są raczej szare. To są kraje uniformu/.
Słowa te wypowiedział prezydent Francji, Francois Mitterand, w październiku 1984 roku, podczas spotkania z przedstawicielami francuskiej mody zaproszonymi do Pałacu Elizejskiego. Po raz pierwszy od czasów słynnego ministra finansów Ludwika XIV - Colbert`a, moda została uznana przez władzę za narzędzie mogące wspierać międzynarodowe znaczenie państwa.
W tym samym mniej więcej czasie, Polska, w której trochę ponad rok wcześniej zniesiono stan wojenny, znajdowała się w stadium głębokiego kryzysu gospodarczego. Moda, podobnie jak w poprzednich dekadach, zdecydowanie nie była w centrum zainteresowania rządzących. Za to żyła swoim własnym życiem stając się odbiciem czasu historycznych zawirowań. Kraj był szary, ale moda starała się za wszelką cenę ten ponury obraz przełamywać.
Fot. Dorota Morawetz
Jak tu kolorowo! -wykrzyknęła
znajoma malarka wchodząc na
wystawę w Muzeum Narodowym w Krakowie. Czasy PRL kojarzą się na ogół z szarością, brakiem koloru. Wystawa zdaje się jednak tego wyobrażenia nie potwierdzać.
Pokazane ubiory sprawiają wrażenie o wiele barwniejszych niż podpowiadają wspomnienia o tym jak ubierali się Polacy w dobie komunistycznego reżimu.
Bezbarwność ubrań, nieciekawe zestawienia i fatalne buty, które stały się niemal przysłowiowe /mawiano, że za granicą Polaka poznaje się po butach/, tutaj jakoś nie rzucają się w oczy. Zasługa to autorek wystawy, które starały się zaakcentować to, co stanowiło o pewnym szczególnym kolorycie i niepowtarzalności polskiej mody tamtego czasu.
Zamysł taki wspomaga aranżacja ekspozycji punktująca
poszczególne dziesięciolecia powojennej Polski wraz z ich modą, różnicując je
barwami, wokół których rozgrywają się kolejne etapy jej historii. Czarno-białe fotograficzne tonda na ścianach towarzyszą natomiast każdej sekwencji odwołując do zapomnianej ponurej rzeczywistości tamtych lat, która jednak wydaje się jakaś nierealna. Prawdziwe i żywe pozostają jedynie prezentowane stroje i przedmioty. Taka koncepcja buduje swoiste napięcie dzieląc opisywany świat na dwie różne rzeczywistości. Kolorowa i fantazyjna moda nabiera surrealistycznego wymiaru na tle pola z pasącymi się krowami i dymiącymi kominami nowohuckiego kombinatu czy sklepu z pustymi półkami i znudzonymi ekspedientkami z lat 80-tych. Zderzenie takie nawiązuje do niepokojącego obrazu Wojciecha Fangora z 1950 roku, zatytułowanego "Postacie", na którym mocno zarysowane sylwetki bohaterów pracy socjalistycznej w zuniformizowanych bezpłciowych kombinezonach artysta zestawił z wizerunkiem ubranej według najnowszej mody paryskiej, zadbanej i atrakcyjnej młodej kobiety. Postać ta w kontekście całego obrazu jawi się jako jakiś przebieraniec lub przybysz z innej planety.
Kiedy nie tak dawno projektowałam w Operze Krakowskiej kostiumy do opery Donizetti`ego "Napój miłosny" reżyser spektaklu, Henryk Baranowski, przedstawił koncepcję, w której akcja opery miała się rozgrywać w PRL-wskim pegeerze lat 50-tych. Artyści byli więc ubrani w podobne do siebie, bezpłciowe pikowane kufajki i spodnie lub kombinezony. Pod koniec pierwszego aktu jednak nad PGR-em pojawiają się kolorowe parasole z barwnymi, fantastycznymi ciuchami.
G.Donizetti, "Napój miłosny", Opera Krakowska
Fot. Ryszard Kornecki
Drugi akt rozpoczyna się zaskakującym obrazem, w którym pracownicy gospodarstwa, jeszcze w tych samych roboczych ubraniach, ale przystrojeni w fantazyjne maski, oddają się szaleńczej zabawie. W finale opery robotnicy rolni paradują po scenie wystrojeni wedle najnowszej mody inspirowanej francuskim szykiem. Zderzenie PGR-u z weneckim karnawałem i New Look`iem przyniosło efekt surrealistyczny, jak we wspomnianym płótnie Fangora, które stanowi klucz do opisywanej wystawy.
Kiedy nie tak dawno projektowałam w Operze Krakowskiej kostiumy do opery Donizetti`ego "Napój miłosny" reżyser spektaklu, Henryk Baranowski, przedstawił koncepcję, w której akcja opery miała się rozgrywać w PRL-wskim pegeerze lat 50-tych. Artyści byli więc ubrani w podobne do siebie, bezpłciowe pikowane kufajki i spodnie lub kombinezony. Pod koniec pierwszego aktu jednak nad PGR-em pojawiają się kolorowe parasole z barwnymi, fantastycznymi ciuchami.
G.Donizetti, "Napój miłosny", Opera Krakowska
Fot. Ryszard Kornecki
Drugi akt rozpoczyna się zaskakującym obrazem, w którym pracownicy gospodarstwa, jeszcze w tych samych roboczych ubraniach, ale przystrojeni w fantazyjne maski, oddają się szaleńczej zabawie. W finale opery robotnicy rolni paradują po scenie wystrojeni wedle najnowszej mody inspirowanej francuskim szykiem. Zderzenie PGR-u z weneckim karnawałem i New Look`iem przyniosło efekt surrealistyczny, jak we wspomnianym płótnie Fangora, które stanowi klucz do opisywanej wystawy.
Fot. Dorota Morawetz
Koncepcja wystawy krąży wokół dwóch nurtów polskiej mody
okresu socjalizmu, które stały w opozycji do przeciętności i bezbarwności ulicy:
ekskluzywnej mody oficjalnej, wspieranej przez państwo, i mody tworzonej jako wyraz indywidualnych
poszukiwań bardziej kreatywnych jednostek w obliczu niedostatku materiałów i
gotowych ubrań, a także odcięcia od znaczących ośrodków europejskiej kultury.
Trzeci nurt, najbardziej oczywisty, bo związany z wyglądem socjalistycznej ulicy, jest raczej
nieobecny na wystawie, co wydaje się zrozumiałe, bo właściwie mody nie było w życiu codziennym, które kształtowane było poprzez odgórne ograniczenia i
unifikację. Dopiero to co powstawało w kontrze do broniącego się przed zachodnimi wpływami systemu, stanowi o kształcie i specyfice zjawiska naszej mody w tym czasie.
Fot. Dorota Morawetz
Polska ulica w czasach, kiedy brakowało podstawowych artykułów, a dostęp do tkanin, obuwia i innych dodatków był bardzo ograniczony, niewiele miała wspólnego z aktualnymi trendami mody. Dorota Jarecka pisząc w Gazecie Wyborczej recenzję z omawianej wystawy stwierdza, że opisy mody z okresu komunizmu skupiają się na elitach, a nie na zwykłych ludziach, jako, że moda była w PRL-u zjawiskiem klasowym, oraz wspomina o podziale społeczeństwa na "socjalistyczną elitę" i "socjalistyczną masę".*
To rozwarstwienie na elitę i masy nie jest w modzie niczym dziwnym. Moda zawsze związana była z elitami, one ją tworzyły i one ją nosiły. Kiedy moda się upowszechniała traciła dla nich natychmiast swą atrakcyjność, strywializowana i zdeformowana, nie mogąc być już wyznacznikiem pozycji społecznej, zanikała i w końcu umierała robiąc miejsce następnej modzie, która rodziła się zazwyczaj w środowiskach najbardziej wpływowych z punktu widzenia ich miejsca w hierarchii społecznej, a więc i władzy. Elity zawsze dążyły do zaznaczenia swej inności /wyższości/ od całej reszty, także poprzez strój.
Fot. Dorota Morawetz
W Polsce powojennej ten „system mody”, ze względu na
spustoszenia okresu okupacji, znajdował się jakby poza opisaną prawidłowością. Moda
na pewno nie należała do kwestii
pierwszoplanowych, najważniejsza była odbudowa zniszczonego kraju i utrwalenie nowego ustroju politycznego, którego władze modę w zasadzie w ogóle odrzucały. Ci, którzy zbytnio interesowali się tym jak się
ubrać uznawani byli przez komunistyczny rząd za wrogów ludu pracującego i
przeciwników systemu. W latach 50-tych należeli do nich oczywiście bikiniarze ze swymi partnerkami-kociakami, których
podawano za przykład demoralizacji i kapitalistycznej dywersji.
Fot. Dorota Morawetz
Wystawa, skupiając się na tym co nie było normą sugeruje,
że zaraz po wojnie i w kolejnych latach wcale w polskiej modzie nie było tak szaro i jednostajnie. Pokazuje jak, mimo powszechnych
braków, radzono sobie na rozmaite sposoby, nie tylko by mieć co na siebie włożyć, ale także by ubrania były estetyczne i atrakcyjne. W
sukurs przychodziła niepotrzebna już odzież wojskowa, przerabiana i
przystosowywana do aktualnych potrzeb, która wpłynęła na styl ubierania się zaraz po wojnie. Szpanem było pokazać się w amerykańskim militarnym płaszczu czy kultowej batlle dress,
do których nosiło się oficerki i inne wojskowe akcesoria, np. żołnierski chlebak czy skórzaną pilotkę.
Fot. Dorota Morawetz
Jak zawsze w czasach
niedostatków, a nie dotyczy to tylko naszego kraju, znajdowały się osoby, które uruchamiały własną
pomysłowość by za wszelką cenę i na przekór trudnościom, ubrać się ładnie i
modnie. Tak powstawały sukienki i bluzki szyte ze spadochronu czy zdobycznej
wojskowej mapy.
Czas pierwszych powojennych lat mógł być w polskiej modzie
bardziej kolorowy dzięki paczkom UNRRY, w których przybywały bajeczne amerykańskie ciuchy z barwnych i wzorzystych tkanin, a pośród nich
nawet atłasowy szlafrok miał tak atrakcyjny wzór, że z powodzeniem dawał się
przerobić na wspaniałą wieczorową
kreację.
Fot. Dorota Morawetz
Efektowne sukienki codzienne i popołudniowe powstawały z łączenia dwóch lub trzech materiałów w różne wzory. Donaszano to, co przetrwało w szafach z czasów przedwojennych i
wojennych starając się jedynie jakoś te rzeczy odmłodzić i nadać im nowy wyraz.
Ten pookupacyjny styl trwał w polskiej modzie przez pierwsze
powojenne lata. Poszukiwano jednak sposobów na odświeżenie garderoby
i zerwanie z ponurymi wojennymi nastrojami.
Fot. Dorota Morawetz
Dzięki transformowaniu oraz miksowaniu ubrań pochodzących z
wielu różnych źródeł powstawały oryginalne stylizacje ubraniowe, które charakteryzowały sposób noszenia się wczesnych lat powojennych, a wiele kobiet wyglądało
dobrze i atrakcyjnie. Zaraz po wojnie nie było jeszcze zorganizowanej na szeroką skalę
przemysłowej produkcji ubrań, która nieco później zunifikowała polską ulicę. To przyczyniło się do kultywowania swego
rodzaju indywidualizmu opartego nawet na pewnej fantazji w doborze elementów ubrania.
Fot. Dorota Morawetz
Osoby mające większą potrzebę wyróżniania się i bardziej wyrobiony zmysł estetyczny poszukiwały na własną rękę ubrań, tkanin
i dodatków, poza oficjalną ofertą ubogo wyposażonych sklepów, albo wręcz same te stroje sporządzały i komponowały. Efektem tego
rodzaju eksperymentów jest także sporo ubiorów pokazanych
na wystawie. Należą one bardziej do ruchu,
nazywanego z amerykańska „do it yourself”/DIY/, spopularyzowanego podczas drugiej wojny
światowej w obliczu niedostatków tego okresu, i wynikającej z nich
reglamentacji ubrań oraz obowiązującego tzw. ubioru racjonalnego, który
zakładał oszczędność materiałów, uproszczenie kroju i częściową
uniformizację ubraniową.
Fot. Dorota Morawetz
Takie podejście do ubioru pozwalało na tworzenie nowych i modnych strojów lub akcesoriów na bazie przeróbek, recyklingu oraz
wykorzystywania materiałów nietypowych dla krawiectwa.
Znaczącą rolę w tej nieoficjalnej kreacji odgrywały małe zakłady krawieckie oraz indywidualni rzemieślnicy, posiadający jeszcze z czasów przedwojennych niezbędną savoir-faire. Podejmowali się oni najbardziej dziwacznych zamówień, jak choćby słynny warszawski krawiec, z którego usług korzystał Leopold Tyrmand zlecający mu przeróbki kołnierzyków koszul kupowanych w cedecie /CDT- centralny Dom Towarowy/, bowiem koszule te, aczkolwiek szyte z dobrych materiałów, miały zupełnie niemodną formę. Krawiec ten miał swój zakład w trudno dostępnym miejscu na tyłach zrujnowanego wojną budynku, a jego adres podawano pocztą pantoflową, jak najcenniejszą informację, tylko wtajemniczonym /Leopold Tyrmand, Dziennik 1954/.
To poszukiwanie mody indywidualnej było rodzajem buntu wobec rzeczywistości politycznej, wyrazem ucieczki od zniewolenia ku wolności, związanym w dużej mierze z elitami intelektualno-artystycznymi, jednostkami poszukującymi, niepokornymi.
Fot. Dorota Morawetz
Kolorytu polskiej modzie lat 60-tych i 70-tych dodawała rodzima
produkcja "prywaciarzy", pośród których znajdowali się utalentowani szewcy, modystki, kaletnicy. Ich pomysły bywały zadziwiające. Przykładem
może być niecodzienny projekt butów-szpilek w formie samolotu, nagrodzony na międzynarodowej wystawie obuwia w Monachium w roku 1957, dzieło
warszawskiego szewca Brunona Kamińskiego, który jeszcze niejeden raz zadziwi swymi wyrobami w późniejszym okresie.
Fot. Dorota Morawetz
Choć ceny wytwarzanych przez prywatnych
producentów ubrań i obuwia były bardzo wysokie wielu amatorów mody u nich właśnie
nabywało swoje wymarzone stroje. Resztę załatwiały, też nie tanie, komisy z zagranicznymi rzeczami oraz tzw. ciuchy, gdzie polowało się na ubrania i materiały przysyłane
lub przywożone z zagranicy. Warto przypomnieć też instytucję PEWEXU, państwowego sklepu, w którym za tzw. dewizy /dolary lub bony/ można było nabyć na przykład
oryginalne dżinsy czy modny sweterek.
Fot. Dorota Morawetz
Drugi nurt wystawy wiąże się z ekskluzywną modą eksportową, firmowaną
przez państwo, powstającą głównie w istniejącej od 1958 roku Modzie Polskiej, a także w Corze czy Telimenie, i
tworzoną przez projektantów, których nazwiska od lat są odmieniane na wszelkie sposoby w relacjach o modzie polskiej tamtych czasów. Jerzy Antkowiak, Grażyna
Hase, Barabara Hoff tworzyli oblicze tej mody, prezentowanej również na zagranicznych pokazach, mody na ogół
niedostępnej przeciętnym obywatelom /poza Hofflandem stworzonym w latach 70-tych przez Barbarę Hoff/ i mającej również za cel udowadniać, że w socjalistycznym obozie istnieje elegancja na miarę zachodniej.
Fot. Dorota Morawetz
Moda
Polska była swoistą enklawą, gdzie, ze względu na wysokie ceny, ubierać się
mogli tylko ci najlepiej sytuowani obywatele, zwykle powiązani, tak czy
inaczej, z elitami władzy. Powstawały tam kreacje gwiazd polskiej
sceny muzycznej, tam ubierali się pracujący w telewizji dziennikarze, aktorki
itp. Dla projektantów była to niebywała sytuacja, gdyż poza tym, że mieli bezpośredni kontakt z najnowszymi trendami mody bywając na zagranicznych, także paryskich, pokazach, mogli też swobodnie realizować awangardowe
pomysły nie ponosząc, w przeciwieństwie do swych paryskich kolegów, najmniejszego
ryzyka finansowego.
Fot. Dorota Morawetz
Pracowali też na swoje kariery i późniejszą sławę. Ich nazwiska stały się niemal synonimem mody PRL-u. W wypadku tej ekspozycji do wymienionej trójki dorzucono jeszcze Irenę Biegańską i mniej popularną Kalinę Paroll, której projekty z barwionych skór są dla mnie osobiście ciekawym odkryciem.
Fot. Dorota Morawetz
Pracowali też na swoje kariery i późniejszą sławę. Ich nazwiska stały się niemal synonimem mody PRL-u. W wypadku tej ekspozycji do wymienionej trójki dorzucono jeszcze Irenę Biegańską i mniej popularną Kalinę Paroll, której projekty z barwionych skór są dla mnie osobiście ciekawym odkryciem.
Modele projektu Kaliny Paroll dla Mody Polskiej
Fot. Dorota Morawetz
Kuratorki pokazują jeszcze inne gałęzie oficjalnego przemysłu mody, a wśród nich takie formacje jak Cepelia czy Ludowa Spółdzielnia Rękodzielnicza. Działalność tych ostatnich zbliżona była jednak raczej do swobodnej interpretacji ubioru regionalnego, o podłożu etnograficznym, niż mody jako takiej. Poza może krótkim epizodem w latach 70-tych, gdy amatorzy stylu hipisowskiego polowali na ludowe serdaczki, kożuszki, haftowane bluzki czy chusty w kwiaty, pozostawały one jedynie sklepami o charakterze egzotyczno-turystyczno-pamiątkarskim.
Fot. Dorota Morawetz
Fot. Dorota Morawetz
Kuratorki pokazują jeszcze inne gałęzie oficjalnego przemysłu mody, a wśród nich takie formacje jak Cepelia czy Ludowa Spółdzielnia Rękodzielnicza. Działalność tych ostatnich zbliżona była jednak raczej do swobodnej interpretacji ubioru regionalnego, o podłożu etnograficznym, niż mody jako takiej. Poza może krótkim epizodem w latach 70-tych, gdy amatorzy stylu hipisowskiego polowali na ludowe serdaczki, kożuszki, haftowane bluzki czy chusty w kwiaty, pozostawały one jedynie sklepami o charakterze egzotyczno-turystyczno-pamiątkarskim.
Fot. Dorota Morawetz
Brak jest, w moim odczuciu, grupy niezależnych
projektantów-artystów, którzy tworzyli autorską modę w chudych latach schyłku Polski Ludowej, Solidarności a potem stanu wojennego, kiedy nie było kompletnie nic do ubrania,
tak samo jak do jedzenia, a ratunkiem były jedynie zachodnie „zrzuty”, które w
dużej mierze odpowiedzialne są za, niekiedy kuriozalny, wygląd polskiej ulicy
na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Na takim tle i z potrzeby wykreowania
alternatywnych wobec tego stanu rzeczy propozycji ubraniowych, rodzić się
zaczęła autonomiczna polska kreacja ubraniowa. Z tego okresu wyrastają pierwsi projektanci niepowiązani z instytucjami, które z resztą właśnie powoli zaczynały upadać /Moda Polska przetrwała do 1998 roku/. Wówczas odbywały się pionierskie, acz pozostawiające jeszcze sporo do życzenia pokazy, często organizowane nieudolnie i z prowincjonalnym zadęciem. Byliśmy daleko w tyle także w tej kwestii, bo kto wtedy
jeździł na fashion week do Paryża albo oglądał Fashion TV, a zawodowych modelek, poza Warszawą, nie było.
Fot. Dorota Morawetz
Fot. Dorota Morawetz
Zdarzały się jednak godne przypomnienia wyjątki. Pośród nich
krakowski sklep-galeria Mirage z ulicy
Mikołajskiej, którego właściciele jako jedni z pierwszych lansowali w Krakowie modele
projektantów-artystów i organizowali ambitne pokazy mody. Warto też wspomnieć o
inicjatywie właścicielki nieistniejącej już Galerii „A”,
która w 1990 roku wpadła na pomysł niezwykłego na te czasy pokazu w Teatrze
Starym. Brało w nim udział kilkunastu projektantów z Krakowa, Warszawy, Łodzi,
zatrudniono profesjonalne modelki pod egidą Urszuli Krzyżanowskiej znanej z Mody Polskiej i kolekcji Hoff fotografowanych dla "Przekroju", a choreografię przygotował jej mąż, Marek
Krzyżanowski, choreograf pokazów współpracujący z Modą Polską.
Pokaz w Teatrze Starym, 1990
fot. Witold Górka
Pokaz w Teatrze Starym, 1990
fot. Witold Górka
Było to znaczące wydarzenie,
bardzo ekskluzywne, a pokazywane stroje wyróżniały się indywidualnym autorskim
stylem, i nie pozostawały w tyle za aktualnymi trendami mody europejskiej,
której kształt zaczynali już określać tacy kreatorzy jak Jean Paul Gaultier czy
Tierry Mugler. Warto też wspomnieć o wystawach, indywidualnych i zbiorowych, odbywających się w
prywatnych galeriach sztuki, które nie bały się pokazywać mody / Inny Świat, Black Gallery,
Galeria Format/ traktowanej wtedy z resztą, bardziej niż kiedykolwiek, jako sztuka, gdyż „robili ją” artyści,
absolwenci akademii sztuk pięknych.
Wracając jednak do aktualnej prezentacji w Muzeum Narodowym trzeba
podkreślić, że jest to pierwsza tego rodzaju
tematyczna wystawa dotycząca powojennej historii mody w Polsce, którą udało się zaaranżować w
sposób bliski wysokim standardom wystawienniczym wyznaczanym przez paryskie Les Arts Decoratifs czy Palais
Galliera oraz inne zagraniczne muzea zajmujące się modą. Dziwić jedynie może pominięcie angielskich opisów w poszczególnych częściach wystawy, jak gdyby założono, że temat nie zainteresuje obcokrajowców.
Fot. Dorota Morawetz
Fot. Dorota Morawetz
Idea wystawy polega nie tylko na pokazaniu samych strojów, ale też
na próbie zarysowania szerszego kontekstu historycznego i obyczajowego tych siermiężnych, choć jak się okazuje, nie pozbawionych
kolorytu, czasów. Prezentacja wzbogacona o charakterystyczne meble i inne kultowe obiekty z epoki określające społeczny
status, jak mały fiat czy motorower Komar,a także o dyskretne tło muzyczne przypominające słynne przeboje znanych
polskich zespołów i wykonawców, jak Karin Stanek czy Maryla Rodowicz. Oryginalna garderoba sceniczna tej ostatniej stała się też osobnym tematem w ramach wystawy.
Usprawiedliwione co prawda tytułem wystawy pominięcie mody męskiej pozostawia niedosyt. Ciekawa i barwna zwłaszcza w latach 70-tych mogłaby dodatkowo uatrakcyjnić ekspozycję. Zwłaszcza, że jedyny męski manekin ubrany w garnitur ze spodniami - dzwonami sprawia raczej nie najlepsze wrażenie.
Usprawiedliwione co prawda tytułem wystawy pominięcie mody męskiej pozostawia niedosyt. Ciekawa i barwna zwłaszcza w latach 70-tych mogłaby dodatkowo uatrakcyjnić ekspozycję. Zwłaszcza, że jedyny męski manekin ubrany w garnitur ze spodniami - dzwonami sprawia raczej nie najlepsze wrażenie.
Fot. Dorota Morawetz
Należy tym niemniej podkreślić pracę poszukiwawczą autorek ekspozycji, zwłaszcza jeśli chodzi o te mniej ewidentne eksponaty, które, jak można się domyślać, dopiero sobie zdobywają prawo do znalezienia się w zasobach muzealnych magazynów.
Na pewno na tym polu jest bardzo dużo do zrobienia zanim uda się stanąć w jednym szeregu z tymi, którzy wiodą prym w dziedzinie tego rodzaju ekspozycji.
Nie mam jednak wątpliwości, że wspólny projekt
Muzeum Narodowego w Krakowie i
Muzeum Narodowego we Wrocławiu jest przedsięwzięciem udanym i stanowi
przyczynek do rozwoju badań nad modą w Polsce.
Zwiedzającym pozwala z bliska przyjrzeć się tkaninom, wzorom,
krojom, pozwala wniknąć w ducha czasów, jakie nawet dla tych, którzy w nich
żyli wydają się dzisiaj jakąś zamierzchłą, odległą, a nawet nieco nierealną przeszłością. Pokazuje też, że bycie modną w komunistycznym kraju wymagało nie lada gimnastyki
i pomysłowości, prawdziwej sztuki życia "à la polonaise".
*Dorota Jarecka, http://wyborcza.pl/1,75475,19502520,modna-i-juz-moda-w-prl-bluzka-z-mapy-i-nieosiagalne-piekno.html/ /recenzja z wystawy/
Wystawa „Modna i już!. Moda PRL-u”
i pomysłowości, prawdziwej sztuki życia "à la polonaise".
*Dorota Jarecka, http://wyborcza.pl/1,75475,19502520,modna-i-juz-moda-w-prl-bluzka-z-mapy-i-nieosiagalne-piekno.html/ /recenzja z wystawy/
Wystawa „Modna i już!. Moda PRL-u”
Muzeum Narodowe w Krakowie
Kuratorzy: Joanna Regina Kowalska (MNK),Małgorzata Możdżyńska-Nawotka (MNWr)
aranżacja: Elżbieta Szurpicka
Wystawa czynna od 19 grudnia 2015-17 kwietnia 2016
tekst i zdjęcia: Dorota Morawetz
all rights reserved
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz