Kolejny raz wystąpił
w krakowskiej Manggha Atsushi Takenouchi – japoński tancerz butoh, mieszkający
w Paryżu. Stamtąd też wzięła się inspiracja do, pomyślanego jako hołd dla
Artura Rimbaud, przedstawienia zatytułowanego „Tylko ciało”. Francuski poeta
zafascynował 50-letniego dziś tancerza znacznie wcześniej, kiedy jako 16-latek
czytał „Statek pijany”. Odnaleziona po latach książka stała się dla Atsushi źródłem
nowych uniesień i osobistych refleksji, które wzbudziły w nim myśl o własnym
życiu postrzeganym w jakiejś ledwie przeczuwanej paraleli do zdarzeń z życia
Rimbaud i pokrewieństwie duchowym z przedwcześnie zmarłym poetą. Jako 20-letni
mężczyzna postanowił pewnego dnia zarzucić poezję i wyjechać do odległych
krajów, traktując te podróże także jako sprawdzian fizycznych granic stawianych
przez własne ciało. Przeżył tylko 37
lat.
Ten sam wiek dla
Atsushi`ego stał się momentem granicznym w innym sensie: postanowił wtedy
porzucić rodzinną Japonię, gdzie od ponad 20 lat uprawiał taniec butoh, i
przenieść się do Europy. Osiadł w ojczyźnie Rimbaud`a, wciąż obecnego w nim
bohatera dzieciństwa. Tej obecności, jak sądzi, zawdzięcza siłę i determinację
do przekraczania własnych ograniczeń oraz odwagę przygody. „Być gotowym
zaryzykować wszystko, mając tylko ciało,
jak Rimbaud….czy to właśnie nie jest butoh?”
– zapytuje retorycznie artysta.
Odczuwane przez
tancerza „pokrewieństwo dusz” wyraża się w upodobaniu do szaleństwa, piękna i
chaosu, dla których ucieleśnieniem, w jego pojęciu, jest taniec butoh.
Trwający ponad
półtorej godziny spektakl to taniec rozpięty pomiędzy wzlotami i upadkami
udręczonego lub szczęśliwego na przemian ciała, na początku odzianego jeszcze w,
przypominający XIX-wieczny, kostium, a potem już tylko nagiego, pozbawionego
ochrony, wątłego choć umięśnionego powtarzalnym ćwiczeniem tańca, balansującego
na granicy piękna i cierpienia.
Taniec butoh zawsze
kojarzy się z takim zmaganiem ciała pomiędzy zwycięstwem narodzin i porażką śmierci. Ze zniewolenia ku wyzwoleniu i
odwrotnie, ze wzlotu ku górze do upadku na ziemię, która cały czas jest obecna
swą siłą przyciągania, inaczej niż w tańcu europejskim. Ciało się od niej
odrywa, ale po chwili ulega sile ciążenia, opada na nią i znów z trudem próbuje
się oderwać oscylując pomiędzy niebem i ziemią.
Przygasającemu i
ponownie narastającemu ruchowi towarzyszy muzyka na żywo tworzona za pomocą oryginalnego
instrumentarium perkusyjnego i własnego głosu przez Hiroko Komiya, żonę
artysty, akompaniującą zwykle jego występom. Jest jeszcze inna warstwa
dźwiękowa, nakładająca się czasem na muzykę, czasem od niej niezależna. Są to
głosy wyszeptujące wersy z poematu Rimbaud, po polsku i po japońsku, na
początku i na końcu spektaklu. Niekiedy dźwięk staje się tylko głosem samego
ciała tancerza: świszczący albo głęboki oddech, westchnienie….
Proste środki i
ogromna ekspresja: na początku z czerni sceny wyłania się w rozświetlonej smudze światła spływającej z
góry postać mężczyzny o długich włosach, który wcześniej zapowiedział swe
pojawienie się pantomimą wykonaną za białym oświetlonym od tyłu ekranem
stwarzającym swoisty teatr cieni. Brązowy proszek rzucony w smugę światła
stający się powoli rozmywającym się w niej ulotnym pyłem, powróci na końcu
przedstawienia - tym razem rozsmarowany przez tancerza na twarzy i torsie
upodobni go do zastygłego w lekko połyskującym brązem pomniku.
Tylko ciało. Ciało
zamienione w proch. Proch zamieniony w pomnik. Hołd dla Rimbaud i hołd dla
ciała w ogóle, które dla Atsushi jest jedyną realnością ludzkiego istnienia,
jedyną rzeczą jaką się na prawdę posiada.